Jest coś wyjątkowego w tych wieczornych minutach snujących się wolno – zamyślonych, leniwych… Szczególny czas refleksji i głębokiego zanurzania się w życie. Poszukiwanie sensu, celu istnienia, najczęściej odbywa się właśnie o zmierzchu dnia. Dzieci podświadomie wyczuwają tę wieczorną magię… a może po prostu chcą przedłużyć swój dzień, swoją aktywność, jak tylko się da. Nie patrząc na ich motywację postanowiłam wykorzystać tę przedsenną skłonność.
Zbieraliśmy się razem w pokoju naszej córki – ja i dzieci – by przed snem jeszcze chwilkę porozmawiać, wspólnie się pomodlić, poczytać…
…i zwykle kończyło się to ogólnym rozgardiaszem, żartami, śmiechem, czasem kłótnią niestety – a przecież nie o to mi chodziło! W tym żadnej magii jakoś nie mogłam dostrzec.
Wpadłam więc na pomysł, że wieczorami muszę z każdym z nich z osobna poszukiwać tych cennych skrawków życia.
I stało się. Każdego wieczoru jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dziecinny pokój zamieniał się w bezpieczną przystań, poprzetykaną zadumą, uważnością, ciszą, w której słychać było najmniejsze drgnięcia duszy. To był czas zadawania najważniejszych pytań, czas otwierania serc…
Każdego wieczoru rozrzutnie oddawałam swoje minuty dla każdego dziecka z osobna. Pierwsze pół godziny w pokoju najstarszego syna, kolejne u córki i ostatnie trzydzieści minut u najmłodszego syna. Czasem były to dwie godziny, dwie i pół… Czas dla nich.
Nie zawsze miałam na to ochotę, to przecież był mój cenny wieczorny czas osobisty, którego potrzebowałam na reset przed nadchodzącym porankiem dnia następnego.
…ale jakiś wewnętrzny głos upominał mnie niestrudzenie: „To nie trwa długo, to tylko kilka lat.” …i miał rację …minęło bardzo szybko…
A dziś… nadal lubimy snuć nasze wieczorne opowieści, gdy tylko nadarzy się okazja.









