Życie rodzinne, codzienna rutyna, niekończące się obowiązki, brak czasu, zapracowanie…
Gdy byłam nastolatką nie było komputerów (a przynajmniej nie były ogólnodostępne), nie było komórek, notebooków, Internetu!! Mimo tego każdy z nas zawsze był zajęty czymś „swoim”. Każdy w swoim pokoju. W tym okresie w polskiej rzeczywistości zdarzały się przerwy w dostawie wody czy prądu do naszych domów. I jakkolwiek było to raczej uciążliwe, zwłaszcza z rodzicielskiego punktu widzenia, z mojej nastolatkowej wtedy perspektywy braki w dostawie prądu były najpiękniejszymi momentami naszej rodzinnej codzienności.
Kiedy gasło światło…
…mama zapalała świeczkę i kładła ją na stole w dużym pokoju. A my wszyscy wychodziliśmy z różnych zakamarków domu i jak ćmy schodziliśmy się do tego światła. W tym magiczno-wieczornym momencie nikt nie myślał o zajęciach, od których został oderwany. Byliśmy skupieni na sobie. Odrabianie zadań, nauka, praca, ogarnianie domu przez ten ułamek rodzinnego czasu przestawały istnieć. A my skupieni na sobie snuliśmy opowieść naszego życia, byliśmy blisko i cieszyliśmy się swoją bliskością. To właśnie wtedy ożywały historie z dzieciństwa naszych rodziców, wtedy wysłuchiwaliśmy po raz kolejny i kolejny opowieści o ich pierwszym spotkaniu. Wtedy też do szpiku kości przenikała nas nasza własna historia w swej czystej istocie. Byliśmy częścią czegoś większego, czegoś znaczącego i właśnie w tym wyciszonym czasie zaczynaliśmy to stopniowo odkrywać.
Dziś już nikt nie wyłącza nam prądu. Musimy sami zadbać o to, by go odciąć, by oderwać się od swoich zajęć i od wirtualnych zaklinaczy.
Musimy sami wykradać nasze wspólne chwile.
Zatrzymać się, odłożyć przygodę w wirtualnej rzeczywistości na później, przestać panikować gdy braknie dostępu do Internetu, oderwać się też od zwyczajnego zabiegania w powszedniości… na chwilę… zobaczyć świat wokół, poczuć czyjąś obecność, oddychać…
To od nas zależy czy zdecydujemy się „wyłączyć prąd” na ułamek życia, by bardziej poczuć bliskość i nasze wspólne znaczenie.







