Bycie art mamą to często niezwykle zabiegany czas. Bardzo. Biegnący nieustannie – by się nie spóźnić, by zdążyć, by dotrzeć na czas.
Gdy zapisaliśmy naszego najstarszego syna do szkoły baletowej, dla naszej rodziny rozpoczął się codzienny wyścig z czasem. Jedno dziecko do szkoły – druga klasa podstawówki, drugie dziecko do szkoły – zerówka, trzecie dziecko (dwulatek) nieustannie w zasięgu ręki. A w mojej głowie ciągłe siłowanie się z wcześniej wyznaczonym planem. O której wyjechać, ile czasu mi zostało, co w tym czasie zdążyć zrobić, bo za chwilę kolejny punkt dnia – szkoła baletowa najstarszego syna, a przecież jeszcze trzeba córkę odebrać ze szkoły i przywieźć do domu. I już to wszystko wydaje się ogarnięte, już wszystkie punkty przed wyjazdem na balet odhaczone, a ja dalej na wysokich obrotach i w mojej głowie myśli pędzące, skanujące rzeczywistość. Więc jadąc do szkoły baletowej jeszcze raz w myślach sprawdzam, czy wszystko zdążyłam zrobić… I nagle ta paraliżująca myśl „Gdzie jest Adam?!” Sekunda przerażenia. Spojrzenie w lusterko wsteczne. Jest. W foteliku. W zasięgu ręki.
W tamtym czasie z naszego rodzinnego słownika wyrazów codziennych zniknęły niektóre pojęcia. Tak jakby bezustannie pędzący dyktator wymazał z niego takie słowa jak „spacerować, iść, jechać, podróżować, oddychać…”
Już nawet nasza sześcioletnia wtedy Zosia przed wyjściem z domu zaczęła pytać: „Gdzie się dziś spieszymy?”
Czasem życie stawia nas w takiej sytuacji, że biec musimy. Ważne, by ochraniać swoje myśli i dać im przestrzeń odpocznienia, nawet pośrodku pędzącego dnia. Znaleźć sposób…
Dla mnie najlepszy był ten artystyczny. W mojej biegnącej wtedy bez tchu rzeczywistości, prawdziwym wytchnieniem były dźwięki muzyki, kawałki modlitwy, szukanie inspiracji w świecie wokół, odnajdywanie obrazów i słów – malowanie chwil… zapisywanie myśli…









